środa, 8 sierpnia 2018

Od Tove'a do Regisa

Noc nie była aż tak surowa, jak kilka ostatnich. Wiatr nie był na tyle silny, abym czuł pod sierścią jego mroźne wycie, a łapy już nie traciły czucia przy tak niskich temperaturach.
Dziś mogłem stać przed starym magazynem jako człowiek, a nie wilk. Kurtkę i tak musiałem mieć na sobie, jednak kiedy temperatura wzrośnie do jeszcze kilku stopni — będzie ona zbędna.
Krążyłem przy wejściu, co jakiś czas obchodziłem magazyn. Raz zaczynałem od prawej, raz od lewej. Nie utrzymywałem stałego tempa — czasem poruszałem się prawie biegiem, czasem powolnym spacerkiem. Aby zmylić ewentualnych najeźdźców, niekiedy stawałem w połowie mojej drogi i szybko wracałem.

To było odludne miejsce. Naokoło znajdowały się tylko drzewa, głównie iglaste. Dopiero jakieś trzysta metrów od magazynu, kierując się na zachód, znajdował się stary ślad cywilizacji — droga, która i tak zazwyczaj pokryta była lodem i śniegiem. To właśnie przez nią dotarłem tutaj wraz z moim aktualnym pracodawcą.
Po co kazał mi tego pilnować? Nie wiem, szczerze mówiąc, miałem to gdzieś. Przez całą naszą rozmowę i ustalanie szczegółów, napomknął jedynie, że ostatnio kręcą się tu podejrzane osoby.
Podejrzewałem, że i on jest podejrzany. Ale ważne było, że mi płacił — ewentualnie zapewnił jakiś dreszczyk emocji.
To był trzeci raz, kiedy stałem na warcie. Sam. To mogło być niebezpiecznie, ale czy mi aż tak zależało na życiu, żebym się tego nie podjął? Oczywiście, że nie. Tu i tak nic się nie działo.
Dzisiejszego dnia, spodziewałem się tego samego — zapłaty za odmrażanie sobie tyłka w malowniczej krainie, przy rozwalającej się budowli. I to mi pasowało.
Ale było inaczej, niż się spodziewałem. Chwilę po narodzeniu się pomysłu, aby rozpalić sobie małe ognisko i ogrzać sobie… hm… Rosołopodobny wyrób z karczmy (na chwilę obecną znajdujący się w słoik, w zamiarze miał znaleźć się w moim brzuchu), usłyszałem głosy w oddali.
Ktokolwiek tam był, raczej nie spodziewał się mnie w tym otoczeniu i dziarsko prowadził rozmowę, dlatego uznałem, że może warto się ukryć i zastanowić, czy ten, kto tu zmierzał, może być niebezpieczny… A może ktoś po prostu wyruszył na spacer?
Ustanowiłem się wśród krzaków. Pięknych krzaków trzeba wspomnieć — delikatne, aczkolwiek grube i ubogo po krzewie rozsiane listeczki, pokryte były szronem, zaś gałązki szkliły się od lodu. Światło księżyca, które teraz na nie padało, nadawało niezwykłego, magicznego klimatu.
Wkrótce z gęstwiny wyłonił się jakiś mężczyzna. Był przy kości, dość niski. Koloru włosów nie dostrzegłem, były ukryte pod futrzaną czapeczką. Rysy twarzy również były ukryte — tylko te pod wełnianym szalem.
Mimo iż on nie wyglądał niepokojąco, drażnił mnie fakt, że blisko wyczuwalny był wampir (a ten gość stanowczo nim nie był. Brakowało mu wdzięku i elegancji tych przebiegłych istot). Ledwo zdążyłem obrócić głowę, a poczułem jak coś, a raczej niejaki wampir, podchodzi do mnie od tyłu.
Miałem wrażenie, że czai się, tylko aby zaskoczyć mnie od tyłu. A dobrze wiedziałem, że bez problemu może mnie teraz choćby powąchać… i pozostała jeszcze kwestia tego, czy on wie, że ja wiem?
Zmęczyło mnie to czekanie. Minęło może kilka sekund trwania w bezruchu, ale dla mnie było to jak kilka minut. Dlatego agresywny ruchem odbiłem się do tyłu.
Niemal od razu poczułem, jak w kogoś uderzam (zwłaszcza mój tył głowy ucierpiał od spotkania z, najprawdopodobniej, szczęką napastnika). Kiedy oboje byliśmy na ziemi, podniosłem się natychmiastowo, a potem wbiłem zabójczy wzrok w wampira, przygniatając go jednocześnie za ramiona do ziemi. Chyba był w lekkim szoku po zderzeniu. Ja z resztą też, ale musiałem chronić obiektu.

< Regis? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy